Triduum przed wspomnieniem św. Gerarda

Dzień trzeci

Eucharystia w życiu brata Gerarda Majelli - redemptorysty

 

Św. Gerard urodził się w roku 1726 w Muro Lucano w południowej Italii. Był dzieckiem bardzo wierzącym. Już jako sześcioletni chłopiec doświadczył pierwszego cudownego zdarzenia, o którym opowiadał później jako brat  w Zgromadzeniu Redemptorystów.

Pewnego dnia na początku wiosny jego matka Benita spostrzegła, że mały Gerard wraca do domu rozradowany.

- Mamo, patrz - woła z daleka i pokazuje biały chleb.

- Kto ci go dał? - pyta matka

- Piękne, małe dziecko.

- Pewnie jakiś bogaty chłopiec - myśli matka.

To zdarzenie z chlebem powtarza się kilka razy dziennie prawie przez miesiąc. Gerard nie umie powiedzieć więcej. Dwadzieścia lat później jako zakonnik w Deliceto powie do swojej siostry Brygidy:

Teraz wiem, że dzieckiem, które podawało mi chleb był sam Jezus, a ja wówczas uważałem Go za takie samo dziecko jak inne dzieci.

- Wróć ze mną do Muro, powiedziała siostra, może Go znowu zobaczysz

- Po co miałbym wracać - odpowiedział Gerard - teraz znajduję Go wszędzie.

 

Z jego dzieciństwa znany jest jeszcze jeden epizod „eucharystyczny”. Kiedyś mały Gerard wmieszał się w szeregi ludzi przystępujących do Komunii św. A gdy kapłan  pominął go, stwierdzając, że jest jeszcze zbyt małym chłopcem, Gerard rozpłakał się rzewnie. Dorośli nie rozumieli jego wielkiej tęsknoty za Chlebem Anielskim, bo sami - być może - nie byli zdolni przeżywać jej tak żarliwie.

Głębia relacji Gerarda z Jezusem w Eucharystii powraca często w dokumentach z procesu kanonizacyjnego: „Gerard był zapalony miłością do Jezusa w Najświętszym Sakramencie i wiele razy całe noce spędzał na adoracji. Gdy nie było go w klasztorze, często trwał w kościele na gorącej modlitwie”

Był cały „wzięty” szaleństwem miłości do Eucharystii. Lekarz z Materdomini, jego przyjaciel, opowiada, że raz był świadkiem takiej sceny. Gerard klęcząc przed tabernakulum, rozmawiał z Boskim Oblubieńcem i jakby słyszał jego słowa stamtąd dochodzące. Jezus nazywał go „pazzo” - wariat, szaleniec.. A Gerard odpowiadał: „Czyż Ty, Panie nie jesteś większym szaleńcem, gdy trwasz tu uwięziony dla mnie?”

To szaleństwo miłości stanowiło kryterium wyborów świętego brata. W trudnym momencie swego życia, gdy został on fałszywie oskarżony przez pewną dziewczynę o grzech nieczystości i ukarany przez Przełożonego zakazem przyjmowania Komunii św., przeżył  to jako swoje największe cierpienie. Bez słowa udał się do swej zakonnej celi. Po raz pierwszy w życiu zachorował i położył się do łóżka. Współbracia znający dobrze jego cnotę zachęcali go do tego, aby się usprawiedliwił.

„To jest sprawa Boga - odpowiedział - On o tym pomyśli”.

Po pewnym czasie jeden z ojców zaproponował mu, aby rano służył do Mszy św. - tak przecież lubił służyć. „Nie kuś mnie, Ojcze - powiedział Gerard - mógłbym Ci wyrwać Hostię z ręki”.

Nasz święty miał świadomość tego jak wielkim darem jest Eucharystia, dlatego swój dzień dzielił na czas przygotowania na przyjęcie Jezusa i czas dziękczynienia. Ta świeżość w podejściu do Najświętszego Sakramentu czyniła go uważnym na wszelkie niedociągnięcia innych, gdy chodzi o cześć i szacunek dla Eucharystii.

O. Caione – redemptorysta współczesny Gerardowi - przytacza taki oto epizod. Na ćwiczenia rekolekcyjne prowadzone przez redemptorystów zjawił się pewien człowiek znany z grzesznego życia. Wydawało się, że ten czas pomógł mu w nawróceniu, zewnętrznie sprawiał wrażenie skruszonego. Ale okazało się, że spowiadając się, zataił wiele ciężkich grzechów. Gdy udawał się  do kościoła, aby przystąpić do Komunii św. spotkał Gerarda. Ten, spoglądając na niego, z miejsca zorientował się, że chce on popełnić kolejny grzech ciężki,  niegodnie przyjmując Jezusa. Zatrzymał go więc powodowany świętą gorliwością, wyliczył wszystkie nie wyznane grzechy i sprowokował łzy żalu. Człowiek ten udał się ponownie do spowiedzi, aby oczyścić swoje sumienie i nawrócił się.

 „Gerard nie miał - jak napisał o nim także  w jednym z Listów papież św. Jan Paweł II - specjalnych studiów, ale przenikał tajemnice Królestwa Bożego i z prostotą promieniował nimi na tych, którzy się do niego zbliżali. Odczuwał wielką konieczność nawracania grzeszników i był niezmordowany w tym dziele, tak samo umiał podtrzymywać na duchu osoby powołane do życia konsekrowanego”.

Sława jego świętości i ufność we wstawiennictwo stale wzrastały po jego śmierci. Jego relikwie wciąż stanowią cel licznych pielgrzymek z Włoch oraz z wielu krajów wszystkich kontynentów. Nieprzeliczone rzesze wiernych z ufnością zwracają się do niego w najtrudniejszych sprawach.

 

Dzien drugi

APOSTOŁ POKOJU

 

W listach i pismach świętego Gerarda często spotykamy słowa: mój ukochany Bóg, albo nasz ukochany Bóg. Niekiedy możemy przeczytać: nasz kochany Odkupiciel, lub mój Boski czy Niebiański Odkupiciel.

Przy pomocy tych przymiotników Święty podkreśla, że jego Bóg jest Bogiem bliskim, kochanym ze wszystkich sił, że jest sensem jego życia, że cudownie jest pozostawać w Jego bliskości w klimacie miłości i zaufania.

Warto wsłuchać się we fragmenty jego listów, choćby ten, skierowany do s. Marii od Jezusa w 1753 roku: “Niech nasz ukochany i godzien miłości Jezus będzie z tobą, a Mama - Najświętsza Maryja niech zachowa cię w miłującej obecności naszego drogiego Boga. Amen”.

„Dalej zachęca siostrę, aby jeszcze bardziej otworzyła swe serce i zaufała: “Jeśli nadal pełna jesteś żalu i skruchy, to chcę ci powiedzieć, że to nie wystarczy, aby kochać miłującego nas Boga. Kocha się Go pełniąc zawsze i wszędzie Jego boską wolę. Chciałbym, abyś była bardziej odważna w spełnianiu Jego woli... Tylko Bóg zasługuje na naszą miłość! Jak mógłbym żyć nie miłując Go?” Święty Gerard kończy słowami: “Twój niegodny sługa i brat Gerard Maiella od naszego ukochanego Boga”.

Doświadczenie Boga w życiu św. Gerarda jest naznaczone mocno doświadczeniem miłosierdzia, które przemienia się w zażyłą bliskość, będącą sercem Ewangelii. Spotkanie z Bogiem pełnym miłosierdzia daje mu doświadczenie pełni, radości i pewności. Gerard pisze, że przebywanie z takim miłosiernym Bogiem jest jego najpiękniejszą “przygodą”.

Ojciec Caione zauważa: “Większą część dnia Gerard spędzał na modlitwie, czy to w jakimś kościele czy to przy robieniu wielkich wizerunków Jezusa Ukrzyżowanego z gipsu i papieru. Modląc się malował je, tak, że wzbudzały współczucie i ujmowały za serce tego, kto na nie patrzył”.

Jego zażyłość z Bogiem, poddanie się natchnieniom Ducha św. owocowało w relacjach do ludzi. Poprzez Gerarda Bóg mógł docierać do tego, do kogo chciał.

Osobie, która cierpiała na depresję Gerard tak napisał: „Oddaj się Bogu bez żadnych ograniczeń. On ci pomoże...Kto jak nie Bóg może obdarzyć cię pokojem? Czy kiedykolwiek świat zaspokoił człowiecze serce? W Jezusie Chrystusie znajduje się doskonałe szczęście, doskonały pokój, każde zaspokojenie i każde dobro.

Gerard był nieoceniony  w godzeniu rodzinnych sporów. Tam, gdzie panowała głęboka niechęć i zgorzknienie przybywał z krzyżem i z przesłaniem Chrystusowego przebaczenia. Ale modlitwa poprzedzała zawsze konfrontację. Mawiał zazwyczaj: Zanim zaczniemy mówić o Bogu, powinniśmy najpierw z Nim rozmawiać”

W czerwcu 1753 roku posłano Gerarda do Castelgrande. Powierzono mu bardzo delikatne zadanie. W tej miejscowości popełniono przed kilkoma laty zabójstwo. W czasie kłótni rejent Marcin Carusi zabił ciosem noża w serce swojego rywala i dalekiego krewnego, syna Marka Carusi, znaczącego szlachcica. Wydarzenie to podzieliło mieszkańców Castelgrande. Trudno było opanować atmosferę nienawiści i chęć zemsty. Wszelkie próby pogodzenia podejmowane ze strony wspólnych przyjaciół, osób wpływowych, ba nawet księży spełzły na niczym. Propozycja posłania tam Gerarda, by doprowadził do pojednania, w które już nikt nie wierzył, została chętnie przyjęta. Gerard obawiał się tego zadanie, ponieważ przewidywał wielkie trudności. Gdy dotarł do Castelgrande udał się  - jak to było ustalone - do domu lekarza Kajetana Federici. Tam właśnie polecił przywołać ojca nieszczęsnej ofiary. Marek Carusi przybywa na to spotkanie, kierując się trochę ciekawością Opinia o świętości brata Gerarda dotarła również do tej miejscowości. Dumny szlachcic wyobrażał sobie, że spotka kogoś okazałego, na podobieństwo kościelnych dostojników, a tymczasem przyjął go serdecznie, z otwartymi ramionami skromny, młody braciszek. Pod wpływem jego rozpalonych Bożą miłością słów runął cały gmach nienawiści w duszy tego rozgoryczonego ojca. Na zakończenie rozmowy przyrzekł przebaczyć zabójcy swego syna. Gdy powrócił do domu żona dowiedziawszy się o jego decyzji wpadła w furię i przyniosła ubranie zamordowanego syna, chcąc pobudzić go do zemsty.. Pod jej wpływem Marek Carusi wycofał się z przyrzeczenia i wszystko wydawało się stracone. Ale Gerard nie dał za wygraną. Nie stracił nadziei na pojednanie zwaśnionych rodzin. Poczuł jak w jego sercu wzrasta energia miłości. Odważnie udał do domu rodziny Carusi i tam wyrzucił Markowi niedotrzymanie obietnicy. Porozmawiał też ze zbolałą matką i wysłuchał jej niekończących się skarg. Nie chciała ona przebaczyć zabójcy swego syna i żądała pomsty  za niewinnie przelaną krew. W końcu Gerard zabrał głos i powiedział, że to Bóg go tutaj przysłał, ponieważ dusza ich syna cierpi i potrzebuje tego pojednania. Wyjął spod habitu krzyż, ukląkł, położył Go na podłodze. Mówił o niewinnie przelanej krwi Ukrzyżowanego, o jego przebaczeniu oprawcom. Zadał im również pytanie, czy są zdolni - w swojej zatwardziałości - wzgardzić miłością Zbawiciela... Natchnione słowa i gest Świętego przełamały barierę nienawiści. Popłynęły obfite łzy i pojawiły się słowa mówiące o pojednaniu i pokoju.

Do miejscowości Castelgrande powróciła zgoda. Bóg pobłogosławił staraniom Gerarda i skruszył serca znękane chęcią zemsty. Miłość do Jezusa zwyciężyła.

O Cafaro, który poprosił Gerarda o udanie się do Castelgrande, uważając  go za człowieka zdolnego do zaprowadzenia pokoju, w rzeczywistości nie miał wielkiej nadziei na pomyślny skutek jego misji. Kiedy zobaczył go powracającego i dowiedział się o dobru, jakiego dokonał przy Bożej pomocy, wykrzyknał wzruszony i pełen podziwu: Dokąd przybywa Brat Gerard , tam następuje prawdziwe trzęsienie ziemi!

 

Dzień pierwszy

WOLA BOŻA

Święty Gerard rozmiłowany był w swoim ukochanym Bogu gorąco, żarliwie i  spontanicznie. Uczuciowość jego jednak nigdy nie miała przewagi nad wiarą i zawierzeniem, które opierały się na gotowości spełnienia wszystkiego, co Bóg zadysponuje. Można do odczytać w liście z dnia 24 kwietnia 1752 roku, w którym wielokrotnie zachęcał siostrę karmelitankę Marię od Jezusa, aby była gotowa na przyjęcie tego, co zaleci biskup:

“Wielką sprawą jest wola Boża! - pisał - Jest ona ukrytym, bezcennym skarbem! O tak! Dobrze cię rozumiem, Boża wolo! Twoja wartość jest równa wartości  mojego ukochanego Boga! I któż może cię pojąć, jeśli nie mój ukochany Bóg? Pociesza mnie, Czcigodna Siostro, myśl, że należysz do tych wielkich dusz, które karmią się wyłącznie piękną Bożą wolą. Staraj się więc zawsze żyć przemieniona i doskonale z nią złączona”.

Jedną z charakterystycznych cech Gerarda było posłuszeństwo. Wstępując do zakonu zakładał sobie posłuszeństwo absolutne, które dla niego oznaczało słuchać ślepo, bez rozumowego uzasadnienia i dosłownie. Nieomal na każdej stronie jego biografii znajdują się tego przykłady. Nazywano go też powszechnie świętym posłuszeństwa. Opowiedzmy o jednym z takich epizodów.

W klasztorze w Deliceto oprócz innych obowiązków miał Gerard zlecone pilnowanie furty. Przełożony o. Fiocchi, być może z powodu zdarzającego się zbyt długiego dzwonienia, które dochodziło do jego uszu, polecił Gerardowi, by ten biegł do furty natychmiast, na pierwszy dźwięk dzwonka, przerywając wszelkie inne zajęcia. Tego poranka Gerard zszedł do piwnicy, by przelewać wino z beczki do butelek przeznaczonych na wspólny, zakonny stół. Naraz rozlega się dzwonek przy furcie... Gerard zostawia natychmiast wszystko, zgodnie z poleceniem przełożonego i biegnie.... Z otwartej beczki nie wyciekła nawet kropla wina!

Św. Alfons, snując refleksje nad pojęciem zjednoczenia z wolą Bożą tak pisał:

”Najważniejsza jest umiejętność przyjęcia woli Bożej we wszystkim, co nas spotyka, zarówno w wydarzeniach pomyślnych jak i przeciwnych naszym zmysłom. W rzeczach pomyślnych nawet grzesznicy umieją zjednoczyć się z wolą Boża, natomiast święci czynią to również w przeciwnościach i w tym, co niemiłe jest ich miłości własnej”.

Św. Gerard poruszał się w takich właśnie perspektywach. W punktach swojego Regulaminu napisał:

„Moja droga i jedyna Miłości, prawdziwy Boże, teraz i na wieki powierzam się Twojej woli, a we wszystkich pokusach i cierpieniach tego świata, które spotykam na swoje drodze mówię: fiat voluntas tua.

W intymności serca wznoszę moje oczy ku niebu, aby adorować Boże ręce, poprzez które spływają na mnie bezcenne klejnoty Bożego upodobania”.

W liście św. Gerarda do wspomnianej już s. Marii od Jezusa głęboka refleksja nad miłosną kontemplacją woli Bożej rozkwita w serdecznym poleceniu:

„Bądźmy oderwani od wszystkiego! W ten sposób możemy czynić wolę Bożą z największą czystością intencji, jakiej Bóg dla nas pragnie. Jest to ufne zawierzenie oparte na pewności, że wola Boża nie ma na względzie niczego innego jak tylko nasze pełne szczęście”.

Dlatego dla Gerarda wola Boża jest piękna i według niego - należy ją wielkodusznie wypełniać.

Tak jak św. Alfons, Gerard jest przekonany, że Bóg zechciał nasze szczęście uczynić swoja chwałą. Nawet wtedy, gdy na pierwszy rzut oka Jego wola przyjmuje bolesne i wymagające oblicze krzyża nie jest możliwe wątpić w miłość i nadzieję, które przynosi.

W swoich postanowieniach zawartych w Regolamento Gerard odnotował:

„Niech nie będzie we mnie nigdy słów: chcę - nie chcę, chciałbym - nie chciałbym. Pragnę jedynie wypowiadać: sint Deus vota tua et non vota mea. (Niech wypełnia się wola Boża, a nie moja)I dodaje: Aby czynić to, czego chce Bóg, trzeba nie czynić już tego, czego ja chcę. Chcę tylko Boga. I dla Boga, nie chcę Boga, ale jedynie tego, czego chce Bóg. A jeśli pragnę jedynie Boga to trzeba, abym oderwał się od wszystkiego, co Bogiem nie jest”.

          Nie są to słowa, które miały pozostać na papierze. W chwilach naprawdę  trudnych św. Gerard  postępował konsekwentnie, jasno i zdecydowanie. W lutym 1752 roku napisał do s. Marii od Jezusa

„Jestem bardzo cierpiący, a nie znajduję nikogo, kto by mi wierzył. Tego chce dla mnie Bóg. Pragnie, abym umierał nie doświadczając współczucia innych, opuszczony przez wszystkich; niech tak będzie i ja pragnę jedynie tego, co się Bogu może podobać”.

W tym samym tonie utrzymany był list z końca 1754 roku. Pośród ciężkich cierpień duchowych wyznał s. Marii od Jezusa:

„Teraz już nie chodzę i nie poruszam się, pozostaję na krzyżu, w wielkim bólu. Nie ma włóczni by zadała mi śmierć. Taka jest moja męka. Staram się być posłuszny i żyć w cierpieniu. Wszyscy wkoło opuścili mnie. To jest wolą mojego Odkupiciela - być przybitym do krzyża. Schylam głowę i mówię, to upodobanie mego drogiego Boga. Przyjmuję je. Cieszę się tym, co On nakazuje i czyni.”

Kiedy w lecie 1755 r. upływy krwi zmusiły Gerarda  do zatrzymania się w Olivieto. i do przerwania kwesty, jego ufne „tak” nie zachwiało się. W liście skierowanym do o Gaspare Cajone - swego przełożonego, z którego przebijał ton cierpienia, informował o pogorszeniu w chorobie i pytając, co ma czynić, dodał:

„Jeśli chcesz, ojcze, abym przyjechał uczynię to natychmiast, nie oglądając się na wygodę: co do choroby czuję się teraz lepiej niż wtedy, gdy byłem w domu. Już tak nie kaszlę. Tak więc, wyślij mnie mocą posłuszeństwa i niech się stanie tak, jak ma się stać. Przykro mi, że Wasza Wielebność się martwi. Głowa do góry, mój drogi ojcze, to nic nie jest. Powierz mnie Bogu, aby pozwolił mi czynić zawsze i we wszystkim Swoją wolę”. Piękną wolę drogiego Boga.