Jestem wdzięczna za dar powołania

S. Ewa Dobrzelecka

Niektórzy ludzie nie wierzą w Boga, inni uważają, że Pan Bóg jest daleki, może nawet nie wie, co dzieje się w polityce, a jeszcze mniej wie, co dzieje się w życiu takiego zwykłego człowieka jak ja, może jeszcze tylko grzechy zauważa, kto wie….

Różne są obrazy Boga, koncepcje Jego istnienia. Czy wiele zależy od wychowania? Pewnie tak, ale nie do końca.

Dla mnie przez lata dojrzewania Bóg był kimś nieistniejącym. Po dziecinnej nieokreślonej wierze, połączonej z ufnością w przyjście św. Mikołaja nastał czas buntu, nieufności w istnienie Kogoś, komu na mnie zależy, Kto oczekuje ode mnie czegokolwiek, Kto prowadzi do Nieba.…. Czasami pytałam kogoś, czy istnieje coś po śmierci. Nie wiedziano… W szkole próbowano wprowadzić tzw. światopogląd „naukowy” i to też na mnie wpływało, ludzie wierzący wydawali się przesądni, niewykształceni. Świat gnał w nieznaną stronę, był obcy.

Były i jasne strony życia, zakochanie, ciekawa książki, język angielski, a potem początek studiów, przebudzenie czasu solidarności, jakaś nowa nadzieja, że coś się zmienia, co miało się nigdy nie zmienić.

I wtedy zaproszono mnie na oazę dla animatorów jako tłumaczkę. Pojechałam z koleżanką do Krościenka, stamtąd skierowano nas do Zabrzeża. W drodze pamiętam padający deszcze i moją rezygnację, myśl że trzeba przyjąć to, co niesie życie. Jakby mijał powoli mój bunt.

Na tych rekolekcjach spotkałam niezwykłych ludzi, wśród nich także protestantów, którzy dzielili się, dawali świadectwo o żyjącym Chrystusie i uzasadniali je Słowem z Pisma świętego. Byliśmy w pięknym miejscu nad Dunajcem wśród dobrych i miłych ludzi z Polski i z Zachodu, których łączyła wspólna modlitwa, spontaniczna pełna radości i bezpośredniości. Uwierzyłam wtedy, że Jezus jest blisko mnie i tak już pozostało. Powróciłam do Kościoła i Sakramentów.

Potem, po pewnym czasie niedzielnego chodzenia do kościoła, zapragnęłam czegoś więcej. Zaczęłam chodzić na spotkania wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, dokąd skierowały mnie moje „oazowe” koleżanki ze studiów, które jak wierzę, sam Bóg postawił na drodze mojego życia. Na spotkaniach dowiadywałam się coraz więcej o Bogu, o Biblii. Codziennie czytaliśmy zadany fragment z Pisma św., zaczęłam tęsknić za Bogiem i w miarę możliwości, z czasem - codziennie chodzić na Mszę św., co wcześniej wydawało mi się zupełnie nierealne.

Pytałam Boga o moje powołanie, o drogę, którą dla mnie przygotował. Odpowiedź przychodziła stopniowo poprzez Słowo Boże, spotkania z kapłanem prowadzącym wspólnotę, którym był wtedy śp. O. Jan Mikrut, redemptorysta.

Często doświadczałam też bezradności w postawach życiowych, wobec różnych dramatów i tylko w Bogu znajdowałam odpowiedź, ufałam że poprzez modlitwę, życie blisko Boga można uczynić świat nieco lepszym.

O. Jan opowiadał nam o sensie życia kontemplacyjnego, o mistykach, a czasami także o Zakonie Redemptorystek, do którego w tamtym czasie wyjeżdżały pierwsze kandydatki z Polski. Pamiętam, że kiedyś wracając z Częstochowy w pociągu siedziałam koło pewnej osoby, która opowiadała mi o Scala, pięknym miejscu gdzie powstał Zakon Redemptorystek, gdzie Siostry wielbią Boga i opowiadają Mu także o sprawach świata, od których nie są odcięte. Ta osoba dziś jest pośród naszych sióstr i chyba nie pamięta tamtej podróży z Częstochowy….

Nie mam rodzeństwa i teraz widzę, że Pan Bóg włączał mnie stopniowo w rodzinę zakonną. Wtedy chciałam być tylko dla Niego i o tej rodzinie w wierze niewiele myślałam. Jednak czy to był przypadek, że na mojej pierwszej oazie gdzie się nawróciłam, była nasza obecna Przełożona S. Urszula? Potem po kilku latach pojawiła się na mojej modlitwie wstawienniczej, chociaż mieszkała w innym, odległym mieście. Słowa, które wtedy, na modlitwie, dla mnie wylosowano były tematem rozważań właśnie na tamtej oazie. Delikatnie zamykał się wokół mnie krąg Bożej miłości. Czułam, że On trzyma rękę na pulsie mojego życia, że nie jestem sama.

Pan Bóg zdawał się odpowiadać na moje pytania. Kiedy pytałam, jak sobie dam radę myśląc, że nie jestem zdolna do wielkich ofiar, że jestem za słaba, Słowo Boże dało mi odpowiedź: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń”.

Cały fragment wtedy skierowany do mnie był bardzo ważny i dostosowany do mojej sytuacji:

"Chodźcie, powróćmy do Pana!
On nas zranił i On też uleczy,
On to nas pobił, On ranę zawiąże.
Po dwu dniach przywróci nam życie,
a dnia trzeciego nas dźwignie
i żyć będziemy w Jego obecności.
Dołóżmy starań, aby poznać Pana;
Jego przyjście jest pewne jak świt poranka,
jak wczesny deszcz przychodzi On do nas,
i jak deszcz późny, co nasyca ziemię".
 Cóż ci mogę uczynić, Efraimie,
co pocznę z tobą Judo?
Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu
albo do rosy, która prędko znika.
Dlatego ciosałem ich przez proroków,
słowami ust mych zabijałem,
a Prawo moje zabłysło jak światło.
Miłości pragnę, nie krwawej ofiary,
poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6, 1-6).

Boże światło rzeczywiście weszło w moje życie, chociaż nie brakowało i ciosania, cierpienia, bo nawrócenie wymagało zmiany postaw i mentalności.

Moja słabość była także przyczyną radości, bo w celu zweryfikowania powołania pojechałam do Włoch, do naszego klasztoru w Scala, poznałam to ważne miejsce i Siostry, a po drodze mogłam odwiedzić także Rzym. Wtedy znalazłam się w Bazylice św. Piotra. Było to 2 lutego, ferie, bo tylko wtedy mogłam wyjechać, ponieważ już pracowałam w szkole. W święto Matki Bożej Gromnicznej znalazłam się pośród setek sióstr zakonnych na nieszporach prowadzonych przez papieża, w blasku świec. Wydawało mi się, że to sen, że oto jestem na Placu widzę słynną kolumnadę, widzę papieża modlącego się w Bazylice. Pan Bóg dawał odpowiedzi na moje powracające pytania o dalszą drogę….

I wkrótce zaczęłam życia zakonne, które - najpierw w Scala we Włoszech, potem od 1992 roku w Bielsku-Białej w naszym nowym klasztorze - toczyło się szybko, zadziwiało swoim dynamizmem. Czasami doświadczałam osamotnienia, czasem wielkiej radości i bliskości Pana. Cieszy mnie moja rodzina zakonna, chociaż jak to w rodzinie, bywają i trudności. Jednak po latach mogę powiedzieć z przekonaniem, że jestem Panu Bogu wdzięczna za dar powołania, za życie „pod jednym dachem” z Jezusem obecnym w Eucharystii. Droga, którą mnie prowadzi nie tylko prowadzi do nieba, jak ufam, ale też uczy budować niebo już tutaj, zaczynając od swojego własnego serca, które wciąż trzeba uczyć chodzić Bożymi drogami, ale w którym mieszka wiele pokoju i radości, i pomimo moich niedoskonałości i niedokończonych „tak”, zamieszkuje sam Jezus.

Zdjecie
Zdjecie
Zdjecie
Zdjecie