Od czasu do czasu na krakowskich ulicach, w tramwajach, tu i tam, spotykałam ludzi w habitach, o spokojnych twarzach, o głębokim spojrzeniu, patrzących w dal z uśmiechem na twarzy…
Pamiętam taką twarz siostry zakonnej, jadącej tramwajem. I nawet nie wiedziała, co obudziła we mnie, w dziewczynie kończącej studia, pytającej Boga o swoje powołanie.
Wiedziałam już, że chcę żyć dla ludzi, by w ten sposób żyć dla Boga jak najpełniej. Wybrałam więc pracę jako wychowawczyni w Domu Dziecka… I rzeczywiście były to piękne lata. Moi przyjaciele, wychowawcy i same dzieci mówili o mnie: to jest jej powołanie…
A w głębi mojej duszy był znak zapytania i narastające pragnienie bycia u źródła, tam gdzie rodzi się moc każdego działania.
Wracałam z pracy do mojego mieszkania, często późnym już wieczorem, klękałam do modlitwy i … miałam poczucie, że teraz właśnie jestem u siebie, w przestrzeni czy miejscu, które nasyca duszę, jakby modlitwa była moim domem… W niej spotykałam się z Jezusem i odnajdywałam radość życia, najbliższą mi Osobę - Jezusa…
A kiedy wracałam do dzieci i dane mi było widzieć dobre owoce pracy, pojawiało się wewnętrzne zrozumienie, że to nie tylko owoc pracy, to przede wszystkim owoc modlitwy i życia ofiarowanego Bogu. Od czasu do czasu odwiedzałam klasztory klauzurowe, do których wstąpiły moje koleżanki i miałam wewnętrzną pewność, że są to miejsca, z których łaska, a wiec szczególna moc Boga, tajemnymi kanałami, znanymi tylko przez Niego, rozpływa się po całym świecie. Byłam pewna, że życie i modlitwa siostry w takim klasztorze, w jakim teraz żyję, ma moc objąć cały świat, ma moc dotrzeć tam, gdzie ludzkie możliwości zawodzą, gdzie umiejętności człowieka nie wystarczają… Często, kiedy szłam po korytarzu Domu Dziecka, gdzieś z głębi duszy wyrywało się wołanie: idź do źródła, by żyć dla całego świata, także dla tych dzieci!
Wewnątrz toczyłam walkę: dzieci mnie potrzebują… nie chcę ich zostawić… Jednak wewnętrzny Głos zapewniał mnie, że nie muszę ich zostawiać, że On o nich będzie się starał… Musiałam jeszcze pokornie uwierzyć, że nie ja zabezpieczę ich los, że z miejsca, które Jezus mi wskazuje – mocą życia ofiarowanego i mocą modlitwy, będę im nadal pomagać… to Bóg jest ich Ojcem i On sam będzie się o nich troszczył. Znałam już moc Jego miłości, Jego troski o mnie, i to pomogło mi uwierzyć, że zatroszczy się także o dzieci.
Coraz bardziej rozpalało mnie pragnienie życia dla całego świata i bycia blisko Boga, jak najbliżej, w klauzurze… A potem Jan Paweł II potwierdził mój wybór nie tylko swoim błogosławieństwem, ale także słowami, które przeczytałam po jego wizycie w Lisieux, gdzie zwracał się do sióstr kochających świat z klauzury: „nasuwa mi się takie nowoczesne porównanie: wy obejmujecie ramionami świat ognia prawdy i objawionej miłości, trochę podobnie jak technicy atomowi zapalają rakiety kosmiczne: na odległość”.
Tak wierzyłam: modlitwą sięga się daleko, bardzo daleko, zapala się serca na odległość, pomaga się ludziom także na odległość… Będąc tak blisko Jezusa, jak św. Jan na piersi Pana, z miłością, w klauzurze, będąc redemptorystką, jestem w sercu Kościoła, a serca daje życie.
Kiedy Jan Paweł II stanął przy doczesnych szczątkach naszej Założycielki, otoczony siostrami w czerwonych habitach, powiedział:
„Jesteście ukryte, tak jak serce jest ukryte w ludzkim ciele, nie widać go, ale wszystko zależy od tego, jak funkcjonuje. Kiedy serce przestaje pracować, umiera cały organizm.
Tak wy jesteście w sercu Kościoła. Trzeba odnieść się do tego przykładu, aby dobrze pojąć wagę waszego życia: ile spraw od was zależy!
Musicie więc budować to serce, by było silne i zdrowe, dające życie całemu ciału Kościoła”.
Wierzę i cieszę się tym ogromnie, że modlitwą i życiem ofiarowanym, codziennie z naszego klasztoru obejmuję świat i te konkretne osoby, które każdego dnia Bóg powierza mnie i naszej Wspólnocie.
Dziękuję Ci, Jezu, że kiedyś spojrzałeś ma mnie z miłością, powołałeś mnie, i już nigdy nie odwróciłeś ode mnie kochającego spojrzenia!
s. Kazimiera Kut