O św. Franciszku słów kilka

Z szopkę betlejemską tradycja wiąże osobę św. Franciszka z Asyżu. W 1223 roku zbudował on bowiem pierwszą szopkę w wiosce Greccio koło miasta Rieti  i tym pomysłem wyprzedził epokę, bo w kościołach szopki zaczęto wprowadzać znacznie później. Jednak Franciszek jest także człowiekiem, którego Pan powołał, by naprawił Jego Kościół. I o tym właśnie chciałabym tutaj opowiedzieć.

Bardzo lubię słuchać piosenek Marcina Stycznia.  Lubię jego głos i  chętnie medytuję nad  tekstami, które układa.  W jego płycie, zatytułowanej „Święci” szczególnie sobie upodobałam, bo temat świętych i świętości jest mi  bliski, pewnie też z racji mojego powołania. Zaczęłam więc słuchać, bo aranżacja muzyczna jest też ciekawa, i medytować nad treścią poszczególnych piosenek. Nie ma tam co prawda żadnej piosenki o bł. Marii Celeste, ale jest na przykład piękna pieśń o św. Franciszku, którego nasza Założycielka bardzo sobie ceniła, i przeżywając swoje mistyczne spotkania z Jezusem widziała także i tego Świętego, który raz przyszedł do niej z ważnym przesłaniem.

Nikt nie ma wątpliwości, że święty Franciszek w czasach, gdy żył, a Kościół chylił się ku upadkowi, po prostu Go uratował, naprawił, notabene „z pustymi rękami” .  Gdy zdecydował się pójść za Panem zostawił wszystko i jak opowiada historia prawie nagi wyruszył, by Go naśladować. Zaraz na początku usłyszał słowa, które tak pięknie wyśpiewał Marcin Styczeń:

„Ten dom się ku upadkowi chyli, więc idź i napraw go” i dalej … „Franciszek nie mógł się pomylić to musiał być Pana głos”. Franciszek usłyszał, ale na początku nie zrozumiał, odczytał inaczej i po prostu zajął się odrestaurowywaniem kaplic.

Rozpoczął od kościółka  św. Damiana, który wtedy był w ruinie. Zostawił rodzinę i zaczął pracować przy odbudowie kościoła, jednak dla jego ojca było to już za wiele. Zaprowadził go przed biskupa Asyżu i urzędowo wydziedziczył Franciszka, który odpowiedział na to: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać swoim Ojcem”. I zaczął chodzić  po okolicy, naprawiając zniszczone kościoły.

 

„Święty Franciszek najpierw pokochał ciszę” – śpiewa dalej Marcin Styczeń.

Może to jakiś znak dla dzisiejszego człowieka, pokochać ciszę, umieć oderwać się od gwaru, pośpiechu, pokochać ciszę, aby odnaleźć Boga i w hierarchii wartości ustawić Go na pierwszym miejscu.

„Franciszek nie czekał ani chwili

Do innych wyciągnął dłoń”(…)

Pomagał chorym tak jak mógł

W ich twarzach był sam Bóg”.

 

 Swój wolny czas zaczął poświęcać potrzebującym, nawiedzał szpital, przygarniał trędowatych. Podążał również za pragnieniem nawracania zaginionych dusz i chodził po okolicznych wsiach oraz miasteczkach, nawołując do pokuty.

 

Miało to miejsce w latach 1206-1208. Podobno dotarł nawet do Rzymu. Potem odbudował kościółek Matki Bożej Anielskiej. W lutym 1208 roku Franciszek usłyszał słowa Ewangelii, które utkwiły mu głęboko w pamięci: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,5-16). Zdjął wtedy swoje odzienie, nałożył zgrzebny habit, przepasał się sznurem i zaczął nauczać, a całe miasto o nim mówiło. Jedni śmiali się z niego, inni zaś uważali za świętego.

 

Franciszek przypomina nam dzisiaj, że aby naprawiać Kościół trzeba ożywić najpierw własną wiarę uczynkami miłosiernej miłości, nie działając gdzieś daleko, ale wokół siebie. Nie udał się on bowiem w podróż, gdzież na drugi kraniec Półwyspu Apenińskiego daleko od swego Asyżu, ale najpierw podawał dłoń i służył, widząc Boga w twarzach miejscowych ludzi.

 

Uczono mnie w pierwszych miesiącach formacji zakonnej, że jaka jestem dla siostry żyjącej obok mnie, taka, tak naprawdę,  jestem dla całego świata. I to jest życie konkretną wiarą.

 

„Franciszek poszedł ludzi łowić,

co mieli podobne sny

By wszystko, co się posiada sprzedać

i rozdać ubogim ot tak (…)

Miłością zmieniać wokół świat

W imię tego, co serce im skradł”.

 

Zaczęli się do Franciszka garnąć uczniowie, których w 1208 roku miał już dwunastu.  Nazwał ich Braćmi Mniejszymi. Wzięli sobie za cel naśladować Jezusa w ubogim życiu oraz głosić Ewangelię. Obchodzili na wzór uczniów Chrystusa miasta i wioski, nawołując do pokuty. Szybko pojawiły się trudności, gdyż miejscowi kapłani zaniepokoili się “wędrownymi apostołami”, którzy nie mieli od nikogo upoważnienia do takiej misji.

W związku z tym Franciszek udał się ze swoimi braćmi do Rzymu i stanął przed papieżem Innocentym III. Musiał wywrzeć na papieżu wielkie wrażenie, bo on był bardzo ostrożny w zatwierdzaniu nowych rodzin zakonnych, skoro otrzymał od niego ustne zatwierdzenie. Papież polecił mu przyjęcie święceń diakonatu, aby mógł lepiej wypełniać swoją misję, a jego towarzyszom pozwolił nosić tonsurę, czyli znak przynależności do stanu duchownego. Jak mówi podanie, papież Innocenty III miał mieć proroczy sen, w którym widział św. Franciszka i jego uczniów, jak podtrzymywali chylący się do upadku Kościół Boży, który przedstawiony był w postaci bazyliki papieskiej na Lateranie.

 

Sen Franciszka i te słowa „Ten dom się ku upadkowi chyli, więc idź i napraw go” pojawiają się też w słowach Papieża. I wszystko zaczyna być jasne.

 

Temat  troski się o Kościół święty – naszą Matkę, jest wciąż aktualny, wybrzmiewał w różnych okolicznościach i epokach. Nic dziwnego, Kościół to my chrześcijanie, Boże dzieci, które wciąż potrzebują nawrócenia.

 

„Franciszek zawsze był gotowy,

by ludziom radość nieść”.

 

I jak pisze dalej Marcin Styczeń kochał naturę, kochał świat i ogarniała go radość płynąca ze stworzenia, „nie trzeba było wielkich słów, pokój, dobro i Bóg”.

Myśląc o odnowie Kościoła, czy myślimy też o odnowieniu naszej chrześcijańskiej radości? Czy umiemy cieszyć się darem życia, tak zwyczajnie na co dzień bez wielkich słów, żyjąc chwilą obecną, zauważając jak piękny świat Bóg uczynił i że „wszystko mi mówi, że mnie Ktoś pokochał”.

Oj niełatwo dzisiaj o to, o taką prostotę życia: pokochanie ciszy, ludzi, wzajemne wspieranie się, dzielenie się radością. A do tego wzywa nas Pan, bo w taki sposób autentycznie naprawiamy Kościół.

Pierwszym zadaniem chrześcijanina według Didache - krótkiego traktatu starożytnego chrześcijaństwa jest dawanie. Skoro wszystko otrzymał od Boga, nie może gromadzić dóbr tylko dla siebie czyli cała doktryna chrześcijańska sprowadza się do miłości wyrażającej się w otwartości na potrzeby innych. Drugą zasadą w Didache jest zgodność słów z czynami. Pierwsi chrześcijanie przywiązywali wielką wagę do tego, co mówili. Zgodnie z tym, co powiedział Chrystus: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest od Złego pochodzi”.(Mt 5, 37). Trzecią zasadą są pokora i zawierzenie jako owoc wsłuchiwania się w Słowo Boga. To wszystko prowadzi do szczytu, do uczestnictwa w Eucharystii. Wyłączeni z niej są ci, którzy wiodą spory z innymi.

Tekst Didache pokazuje bardzo klarownie jak żyli pierwsi chrześcijanie, jaki Kościół budowali, co było dla nich najważniejsze.

„… napraw  mój Kościół”, może każdy chrześcijanin powinien w sercu usłyszeć w sercu to Boże  wezwanie. Zobaczyć jak św. Franciszek własny dom, który chyli się ku upadkowi i potrzebuje mego zaangażowania w tym miejscu, w którym jestem i w tym powołaniu, które zostało mi podarowane: odkryć na nowo, że jest się synem, córką Kościoła, poczuć się odpowiedzialnym za Dom, w którym żyję. Jak powiedział kiedyś św. Cyprian:

Nie może mieć Boga za Ojca, kto nie ma Kościoła za Matkę. Nie podobna być męczennikiem temu, kto nie jest w Kościele; nie dojdzie do królestwa, kto porzuca tego, który królować powinien. Nie mogą być z Bogiem ci, którzy nie chcą zachować jedności ducha w Kościele.

Życzmy więc sobie tego: abyśmy kochali nasz Dom, Kościół, w którym rodzi się nasz Zbawiciel! Niech Nowonarodzony Pan doświadczy tej radości, niech zobaczy jak bardzo kochamy Kościół!

s. Ewa K.